Kilka tygodni temu, na jednej z facebookowych grup postawiono tezę, że tak zwany chorał sarmacki wyparł i zmarginalizował w polskich ośrodkach liturgii przedsoborowej tak zwany chorał solesmeński, co jest dla niektórych osób problemem natury estetycznej. Nie mam pojęcia jak wyglądają proporcje w kilkudziesięciu miejscach gdzie jest odprawiana stara msza, ale z lokalnej, wrocławskiej perspektywy, taka teza wygląda zarazem zabawnie jak i absurdalnie, dlatego uważam temat za wart szerszego omówienia.
Zacznijmy od wprowadzenia w istotę sporu. Otóż dziwnym trafem nie zachowały się nagrania audio z mitycznego „złotego okresu chorału” który miał miejsce gdzieś pomiędzy św. Grzegorzem Wielkim a XIII wiekiem, tradycja ustna uległa przerwaniu, więc skazani jesteśmy na hipotetyzowanie. W jego efekcie dominują obecnie (w dużym uproszczeniu) dwa nurty interpretacji i wykonywania chorału.
Nurt solesmeński jest oparty na pracy uczonych benedyktynów i charakteryzuje się w uproszczeniu delikatną emisją głosu, brakiem wyraźnego rytmu, przyciszanymi końcówkami fraz. Do czasu spopularyzowania płyt Marcela Peresa był nurtem dominującym, dlatego wiele osób, które nasłuchały się dostępnych niegdyś w handlu kaset magnetofonowych i płyt CD uważa go za jedynie słuszny. Złośliwi nazywają taki chorał „miauczeniem eunuchów”.
Nurt historycznie poinformowany (w polszczyźnie koszmarek językowy), w Polsce od niedawna zyskuje popularność wymyślona przez Roberta Pożarskiego nazwa „chorał sarmacki”, jest efektem pracy ze średniowiecznymi manuskryptami i traktatami, poszukiwania utraconej tradycji ustnej u śpiewaków ludowych oraz w innych obrządkach (Grecy, Koptowie) oraz prób praktycznych. Charakteryzuje się mocną emisją głosu, rytmem, stosowaniem ozdobników, a czasem nawet kontrowersyjnym strojeniem. Złośliwi nazywają taki chorał „wyciem koszerno-stepowym”.
Tyle tytułem wstępu. A teraz wspominki pokazujące jak to w praktyce „chorał koszerno-stepowy” wypierał solesmeńczyków we Wrocławiu przez ostatnie 19 lat 🙂
Otóż gdzieś pomiędzy rokiem 2003 a 2010 (nie chce mi się szperać w archiwach, a pamięci nie ufam) do śpiewania na mszy na Piasku zaproszona została Schola Gregoriana Silesiensis, w którym to zespole śpiewałem (z przerwą na emigrację do Gliwic) od roku 1999. Schola jest reprezentantem „chorału sarmackiego”, na który Wrocław wtedy nie był jeszcze gotowy. Po dwóch liturgiach wylecieliśmy z hukiem wskutek buntu paru lokalnych aktywistów, którym nie podobała się estetyka śpiewu, wykonywanie przez nas graduału (bo to wynalazek leniwych mnichów na przedłużanie liturgii) oraz Salve Regina w uroczystym tonie po mszy.
Do roku 2010 w sprawie chorału nie działo się na Piasku nic, poza introitem śpiewanym solo przez profesora Sallivana. Aż nagle ksiądz Grzegorz Śniadoch zaprosił Konrada Zagajewskiego ze Schola Gregoriana Silesiensis do śpiewania na Piasku wielkopostnych tractusów. Konrad zebrał chętnych śpiewaków w nowy zespół Schola Cantorum Sancti Ioseph, który regularnie i na każde wezwanie śpiewa na Piasku do dnia dzisiejszego. Przez osiem lat funkcjonowania zespołu, obserwowaliśmy kilka alternatywnych „meteorów”, które pojawiły się, rozbłysły (albo i nie), a później zgasły.
Meteor numer 1, alternatywna schola gregoriańska śpiewająca po solesmeńsku. Niektórym piaskowym wiernym bardziej odpowiadała, bo śpiewała delikatnie i z organami. Niestety, po kilku miesiącach uległa zniknięciu, a prowadzący przestał pojawiać się na Piasku ponoć wskutek wyjazdu do innego miasta.
Meteor numer 2, kolejna alternatywna schola gregoriańska śpiewająca po solesmeńsku, prowadzona przez organistę i uczonego chorałologa po paru międzynarodowo uznanych kursach. Schola miała to do siebie, że dość luźno traktowała zapisy ksiąg liturgicznych mówiące o tym co i w jaki sposób należy zaśpiewać, a w późniejszym okresie znienacka nie pojawiała się w umówione niedziele, więc ze trzy razy musieliśmy z kolegami ze scholi ratować sytuację śpiewając (z dobrym efektem) bez przygotowania. W końcu i owa schola znikła, ale bilans wyszedł na plus, bo w spadku po niej przeszedł do nas jeden z jej śpiewaków.
Meteor numer 3, a raczej niewypał, czyli zespół polifoniczny, który miał zadebiutować w Niedzielę Palmową 2 lata temu. Wielkie plany, wielcy kompozytorzy, miejsca na chorał miało zostać niewiele. Nawet było mi to na rękę, bo Wielki tydzień był zawsze dla nas bardzo wyczerpującym okresem. Wieczorne liturgie przez 7 dni plus Ciemne Jutrznie podczas Triduum Sacrum to duży wysiłek, a śpiewanie podczas Wigilii Paschalnej było dla mnie balansowaniem na granicy utraty głosu. I nagle szast prast, tydzień przed Niedzielą Palmową dowiedzieliśmy się, że nie dadzą rady się przygotować. I znów cały Wielki Tydzień został na naszych barkach.
Jak widać, Schola Cantorum Sancti Ioseph, wpisująca się w nurt chorału sarmackiego śpiewa na Piasku nie wskutek teorii spiskowych, ale dlatego, iż jesteśmy dostępni zawsze gdy nas potrzeba, jesteśmy w stanie zaśpiewać cały repertuar chorałowy (w razie potrzeby również „z marszu”, bez przygotowania), a alternatywy brak. Wielka szkoda, bo msza wieczorna jest nieobsadzona, a w okresach świątecznych (zwłaszcza we Wielkim Tygodniu) można by podzielić się obowiązkami w poszczególne dni ku zadowoleniu naszych rodzin i poprawie naszego zdrowia.
Niestety drugiego zespołu takich frajerów jak my (bo śpiewamy za darmo ad maiorem Dei gloriam) we Wrocławiu na razie nie ma. Tak więc tkwimy sami na posterunku, śpiewamy to, co nakazane w księgach liturgicznych (z poprawką na to, na co kolejni duszpasterze pozwolą) i rozsiewamy się na resztę kraju (bo dwóch kolegów wyemigrowało w inne rejony). A tych, co narzekają na koszerno-stepową estetykę śpiewu serdecznie zapraszamy do do założenia drugiej scholi i wytrwania w śpiewaniu tylu lat, co my.
2 komentarze
Rozumiem, że to ja przeszedłem z „meteora numer 2”? 😉 O co chodzi z tym „luźnym traktowaniem zapisu ksiąg liturgicznych”?
Pamiętam nie śpiewanie tego co należy (pamiętam Zesłanie Ducha Św. w którym zamiast introitu Spiritus Domini był bodajże hymn Veni Creator alternatim z organami) oraz śpiewanie inaczej niż należy (np. notoryczne opuszczanie Gloria Patri w introicie).